piątek, 24 lutego 2012

"ŚNIADANIE Z KANGURAMI"




Bill Bryson to autor kilku światowych bestselerów od lat mieszkający w Wielkiej Brytanii. Za swój dorobek literacki został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego. Dzięki Jarce i jej konkursowi stałam się posiadaczką jednej z jego książek wydanej przez Wydawnictwo Zysk i S-ka: „Śniadanie z kangurami”.
Zrobiwszy sobie małą przerwę w czytaniu mojej ukochanej fantastyki ruszyłam razem z Billem Brysonem w podróż po Australii, którą do tej pory znałam głównie z książki A. Szklarskiego „Tomek w krainie kangurów”. Dzisiejsza Australia widziana autoironicznym okiem Brysona jest zdecydowanie inna, choć wspólnym mianownikiem tych dwóch pozycji na pewno są kangury. Nie ma się czemu dziwić. To wyjątkowe zwierzę nie jest spotykane na żadnym innym kontynencie, dlatego skojarzenie kangura z Australią jest mimowolne i natychmiastowe. Przy okazji czytania wyszło na jaw to, jak mało wiem o tym kraju. Rychło więc zaczęłam nadrabiać zaległości.

Autor ujawnia czytelnikowi szczerze dobre i złe strony pobytu na antypodach (z czego tych pierwszych jest o wiele więcej), a czyni to z dużym poczuciem humoru, dzięki czemu książkę czyta się jednym tchem. W swoje podróżnicze przygody wplata wątki historyczne, botaniczne a nawet polityczne tworząc zabawną, a przy tym spójną i ciekawą całość. Z książki dowiedziałam się dlaczego taką plagą są pożary, które pochłaniają całe dziesiątki kilometrów kwadratowych lasów eukaliptusowych. Eukaliptus jest mocno nasycony olejkami – świetnie się pali i bardzo trudno ten ogień ugasić. To jedna z ciekawostek, których książka zawiera całą masę.
Australijczycy są tu przedstawieni jako ludzie niesamowicie przyjaźni, mili i pomocni, a przy okazji trochę zakompleksieni. Może dlatego, że pozostają jakby na uboczu, w sporym oddaleniu od wszystkich innych państw. A może dlatego, że naród ten nie wydał nigdy żadnego bohatera narodowego, który broniłby prawa. Ale mimo to, jak podkreśla autor, Australia to kraj, w którym można się zakochać od pierwszego wejrzenia.
Nie wyobrażam sobie Australii bez Aborygenów. Okazuje się, że to dla większości Australijczyków trochę wstydliwy temat. Poznając nieco historii kolonizacji tego kontynentu dowiedziałam się dlaczego. Osadnicy dopuszczali się przerażających mordów na autochtonach, długo nie ponosząc za to żadnej kary. Nie ma się więc czemu dziwić, że Bryson niełatwo znalazł wyczerpujące informacje na temat tubylczej ludności, której rodzina językowa jest najstarsza na świecie. Zresztą niezbyt chlubne postępki białych wobec tubylców miały miejsce nie tylko w Australii.

Książkę polecam wszystkim miłośnikom podróży ( tych rzeczywistych, jak i tych przeżywanych tylko na książkowych kartkach) a szczególnie tym, którzy mają w planach krótszy lub dłuższy pobyt w Australii. W „Śniadaniu z kangurami” znajdziecie mnóstwo praktycznych informacji, których zapewne brak w zwykłych przewodnikach.
Po lekturze tej książki sama wpisałabym chętnie na listę moich marzeń lot do Sydney, gdyby tylko nie te wszędobylskie krokodyle różańcowe, szereg jadowitych węży, śmiertelnie groźne pajączki o wdzięcznej nazwie „redback” i całe grono innych niebezpieczeństw czyhających na człowieka na każdym kroku zarówno w wodzie, jak i na lądzie. W konkurencji śmiercionośnych żyjątek Australia bije wszystkie inne na głowę.

"Śniadanie z kangurami. Australijskie przygody" - Bill Bryson

2 komentarze:

  1. Mam w planach książki Brysona "Zapiski z wielkiego kraju" i "Zapiski z małej wyspy". O "Śniadaniu z kangurami" nie słyszałam, teraz jednak widzę, że muszę dodać te pozycję do listy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei nie słyszałam o tych dwóch :) Ale po lekturze "Śniadania..." chętnie przeczytam inne książki tego autora.

      Usuń